(…)
Majowe słońce na Warszawę Padło przejasnych blasków tęczą, Dając promieni swych oprawę Dziełu, co w Sejmie dzisiaj wieńczą. Majowe słońce liczy tłumy Żołnierzy, szlachty, mieszczan, ludu, Pełnych powagi i zadumy Jakby w natchnieniu, w chwili cudu.
Wacław Szelążek.
Wettinowie dzielili swój czas pomiędzy Warszawę i Drezno, dając temu miastu pierwszeństwo, jako stolicy dziedzicznego państwa. Warszawa w Stanisławie Auguście zyskiwała „króla, który całą duszą pragnął być dobroczyńcą Warszawy i rzeczywiście zrobił dla niej bardzo wiele“. Chciał on być dla miasta tym, czym był jego imiennik Leszczyński dla Nancy.
Król esteta, subtelny w każdym celu artysta, wsławił się jako konserwator zabytków dawnych, a jako twórca nowych. Własną ręką kreśli Poniatowski plany regulacyjne południowej dzielnicy: ronda Zbawiciela, Unii Lubelskiej i inne, jeszcze nie ukończone, kreślone są na planach własnoręcznie przez króla.
Plany ukochanych Łazienek są wielokrotnie poprawiane i przerabiane ręką królewską. Po pożarze 1769 roku z wielkim nakładem kosztów odbudowano zamek do dzisiejszej jego świetności. Zainteresowanie się osobiste Stanisława Augusta sztuką było tak wielkie, jego pomysły artystyczne tak wybitne, że stworzył on własny swój styl, jego imieniem słusznie nazwany.
Król sam pilnował przerobienia zamku, zostawił po sobie istny klejnot: pałacyk łazienkowski z prześlicznie pomyślanym teatrem na wyspie, efektem, jakiego niema w całej Europie. Sprowadzał malarzy, rzeźbiarzy, architektów, a miał gust wysubtelniony prawdziwego znawcy: Bacciarelli zdobi mu sale łazienkowskie, zwłaszcza pełną efektów salę Salomona, zdobi sufity zamkowe w olbrzymie, świetnie skomponowane plafony, Pinck wykuwa pomnik Sobieskiego tak efektownie zamykający perspektywę z północnej fasady Łazienek.
Założona przez króla fabryka majolik w Belwederze wyrabia słynne swoje wazony, stanowiące niezwykle cenne okazy ceramiki, poszukiwane przez muzea i zbieraczy całego świata.
Zaroił się park łazienkowski rzeszą gladiatorów, satyrów, nimf i bogiń klasycznych, a nad zakrystią Świętojańską w prześlicznym stylowym zegarze Stwórca z wysokości łuku zodiakowego wydaje rozkazy uzbrojonemu w kosę Chronosowi, co świetnie charakteryzuje pseudo klasyczność Stanisławowskiej epoki.
Na postać Stanisława Augusta społeczeństwo nasze patrzy zawsze z pewnym uprzedzeniem i rozżaleniem, wynikającym z faktów rozbioru kraju. Jednakże z drugiej strony Stanisławowskie odrodzenie było impulsem do rozkwitu sztuki i nauki w Polsce, bez czego epoka porozbiorowa nie miałaby odżywczych materiałów do przetrzymania tej straszliwej katastrofy.
Stanisław August, artysta i esteta, a szczerze po swojemu miłujący kraj i również szczerze pragnący jego dobra, winien otrzymać należną rehabilitację przede wszystkim ze strony artystów, uczonych historyków sztuki, a także i ze strony samego miasta, które mu niezmiernie dużo zawdzięcza.
Historycy sztuki już tę rehabilitację rozpoczęli pracami profesora Władysława Tatarkiewicza i dra. Alfreda Lauterbacha, którzy w znakomitym ujęciu oświetlili tę niezwykłą postać „Polski ostatniego Augusta”. W pracach wspomnianych rozwijają ci uczeni apoteozę artystycznej strony Dworu Warszawskiego, a prof. Tatarkiewicz taką daje apologię: „Król zrobił z dworu swego dwór artystyczny. I był to ostatni artystyczny dwór w Europie. Ostatni raz monarcha, miłośnik sztuk, zgromadził zastęp artystów na swoim dworze i złączył ich dookoła jednego dzieła, na dziesiątki lat oderwawszy od obcych natchnień i przywiązawszy do swoich projektów i swoich potrzeb artystycznych. Ostatni raz monarcha roztoczył opiekę nad sprawami artystycznymi całego państwa, całkowicie zapanował nad jego smakiem, pokierował całą dorastającą generacją artystów. Był to ostatni odblask renesansowych dworów i renesansowych stosunków w dziedzinie sztuki. Ze śmiercią Stanisława Augusta zaginęła sztuka dworska.“
Jak Juliusz II dysponował swymi artystami, „papież każe mi malować“, żalił się Michał Anioł, który na obrazach swoich podpisywał się „sculptor“, tak i Stanisław August poleca swoim artystom prace zaczynać, lub zmieniać, ale czyni to z prawdziwym taktem wielkiego pana, który do Bacciarellego pisze: „Caro Marcello, jestem i będę dłużny względem tego, który tyle razy dostarczył mi takiego szczęścia, który jest moim przyjacielem„. „Sztuka była dla Stanisława Augusta nie zabawą, lecz potrzebą. I była mu nie środkiem, lecz celem”, słusznie mówi jego apologeta.
Nad Warszawą i miastami Rzeczypospolitej czuwa Komisja Boni Ordinis, która doprowadza do porządku zaniedbane życie miast, kasuje jurydyki, porządkuje finanse miejskie, upraszcza sądownictwo, dba o bezpieczeństwo, wprowadza urządzenia sanitarne. To też miasto, liczące w drugiej połowie 18 wieku 60 000 ludności, 2000 domów, 80 pałaców, imponowało nawet cudzoziemcom: „w żadnym mieście europejskim nie ujrzysz tyle powozów w ruchu, co w Warszawie, naliczysz ich tu więcej w ciągu jednego dnia, niż w Berlinie w cztery tygodnie„, pisze jeden z podróżników.
To „miasto wielkie, jakby las„, zamieszkuje ludność, o której świadczy pamiętnikarz, iż: „nikt tu wzroku nie spuszcza na ziemię, każdy z miną wesołą, ubrany jak na niedzielę„. Bo też mieszczaństwo warszawskie rośnie w bogactwo: rzeźniczka na Bugaju posiada 12 sznurów pereł urjańskich, a jej mąż cztery złotolite pasy słuckie, bankierowa Tepperowa bieliznę swoją wysyła do prania do Paryża, kałakuckie perły zdobią szyję szewcowej z Krzywego Koła.
Wprawdzie pogrom szwedzki położył kres dobrobytowi dawnego patrycjatu, lecz w saskiej i stanisławowskiej dobie wysuwają się nowe nazwiska i nowe rodziny, wśród których dużo cudzoziemskich. Handlują tu
Francuzi:
- Riaucour,
- Chevalier,
- Gauthier,
- Denoyer,
- Chaudoir;
Włosi:
- Ghislanzoni,
- Boccardo,
- Campioni,
- Baccigalupi,
- Gotti,
- Fontana;
Grecy:
- Despan,
- Demetropoli,
- Arkadzy,
- Budzyń,
- Dzadze,
- Kapamay;
Czesi:
- Horalik,
- Chaluppa,
- Ruchlin;
Niemcy:
- Gróll,
- Stubenrauch,
- Bock,
- Ulmitz,
- Krause,
- Miinckenbeck;
Rosjanie:
- Bazanow,
- Jastrebow,
- Jurjew,
- Sołowiew,
- Kuzniecow,
słowem istna wieża Babel na ulicach Warszawy, gdzie ze starych rodów zostali jeszcze:
- Fukierowie,
- Barszczowie,
- Konopkowie,
- Pypciowie,
- Królikowie,
- Rzecznikowie
- lub Zembrzuscy.
Potężną grupę stanowiła gmina ormiańska, przybysze z Kamieńca, Halicza, Lwowa, jak
- Andrychowicze,
- Bogdanowicze,
- Jakubowicze,
- Jędrzejewicze,
- Minasowicze,
- Łukaszewicze,
- Rafałowicze,
- Zacharjasiewicze…
Wszystko to były rody polsko-ormiańskie o kulturze i mowie domowej polskiej.
Zarówno interesy handlowe, jako też i párantele rodzinne zbliżały tę mozaikę, krzyżowały się rasy, narodowości, charaktery, obyczaje, wyznania, powstawał z tego świat energiczny, żywy, przedsiębiorczy.
W tolerancyjnej atmosferze Polski wszyscy przybysze niesłychanie szybko asymilowali się z elementem miejscowym: zmieniano stroje, mowę, wyznania, nazwiska. Jak dawni Gianotti zamienili się na Dzianotych, tak i teraz Turchetti pisze się Turkiety, Minckwitz — Minkiewiczem, Tuppo — Tupońskim, a Boscamp — Lasopolskim.
Bogate mieszczaństwo wchodzi w koligacje ze szlachtą: Rafałowiczówna wychodzi za szambelana Jerzmanowskiego, druga za Miączyńskiego, generała-inspektora wojsk koronnych. Z Andrychowiczówną ożenił się Sosnowski, komornik ciechanowski, starosta długołędzki Niedziałkowski pojął Symonowiczównę.
Mieszczaństwo to do Warszawy jest wielce przywiązane: Makarewicz z Lublina, żeniąc się z p. Różą, wdową po Jędrzejewiczu, w intercyzie ślubnej „miastu Warszawie inkorporować i tu sprowadzić się, oświadcza i że do przeprowadzenia się do Lublina przyszłej małżonce przynaglać nie będzie — uroczyście przyrzeka“.
Czasy sejmu czteroletniego, wiekopomna akcja prezydenta Jana Dekerta, starania o prawa stanu trzeciego, pobudzają mieszczaństwo warszawskie do hojnego popierania materialnego konieczności państwowych: składają na potrzeby wojska bankier Tepper i Schultz po 1000 dukatów, a Blanc 50 000 zł, składa Miinckenbeck do arsenału 60 karabinów z bagnetami i tyleż kling do pałaszów, oddaje kowal Marjański do cekauzu dwa wozy dwunastofuntowe do prochów, a do skarbu państwa uchwalił Magistrat wpłacać po 400 000 zł rocznie.
Jak zaś żywo reagowali patriotyczni mieszczanie warszawscy na krzywdę rozbiorową, to insurekcja Kilińskiego dowiodła najlepiej. ,,Cała Warszawa jest gotowa do wybuchu”, ostrzegał konfident ambasadora rosyjskiego, „najbardziej obawiać się należy pospólstwa… wszyscy czekają okazji„.
Wypędzenie Igelstróma z murów Stolicy dodało otuchy wojskom narodowym. „Czyn wasz przewyższył oczekiwania moje„, pisał do Warszawian Kościuszko: „Oswobodziliście stolicę od więzów nieprzyjaciela„.
Od tego momentu mieszczaństwo warszawskie żywy bierze udział w politycznym życiu narodu, a żadne donioślejsze zdarzenie, tyczące się Polski nie przechodzi bez czynnego udziału obywateli Warszawy.
Typ starego mieszczanina często dawał natchnienie artystom i literatom: przepyszne sylwetki mieszczańskie dają Gomulicki, Prus, Wójcicki, Or-Ot, a ostatnio Czekalski.
Zwłaszcza rynek staromiejski budził natchnienie poetów:
„Stare Miasto, Warszawy relikwiarzu święty,
Pleśnią wieków porosły, mgłą ich przysłonięty…
Tutaj na murach szczerby, kul moskiewskich rysy Tu zatarte tablice, tam stare napisy….
O, gdybyż gadać umiał każdy mur, czy załom,
Jak się napatrzył rzezi, przysłuchał wystrzałom,
Jak hymn nasz, jak żołdactwa wrzask leciał w powietrze,
Jak sztandary, jak orły, szumiały na wietrze,
Jak się o mury tłukła, jak w powietrze mknęła Czarowna pieśń legionów: , Jeszcze nie zginęła!”
O, gdyby gadać mogły kamienie i cegły,
To nawet w trupich piersiach ogień by zażegły.“
(Or-Ot).
Jednocześnie z dobrobytem materialnym rośnie poczucie upośledzenia i krzywdy w stosunku do panującej grupy szlacheckiej. Zwołuje więc prezydent stolicy wiekopomnej pamięci Jan Dekert na 23 listopada 1789 r. zjazd delegatów miast z całego państwa. 294 reprezentantów przybywa na wezwanie prezydenta stolicy, „czarna procesja“ (wszyscy delegaci ubierali się czarno) objeżdża dygnitarzy, ministrów, wybitnych posłów; uzyskali audiencję u króla i przedstawili memoriał żądań mieszczańskich.
Żądania te spotykały silny sprzeciw niektórych grup sejmowych, a także i ambasadorów obcych. Poseł pruski Lucchesini intrygował zręcznie, za co otrzymał pochwałę Fryderyka II: „Dobrze robisz, że nieznacznie i po kryjomu przeszkadzasz, bo w rzeczy samej, jeśliby udało się miastom polskim odzyskać dawne przywileje, toby fabrykanci z moich państw zaczęli przenosić się do Polski“. Mimo opozycji, sprawy toczyły się wartko i ukazała się „Ustawa Kwietniowa” (18 kwietnia 1791), poprzedzająca „Ustawę majową„, a nadająca mieszczanom prawa obywatelskie. Owe dni Wielkiego Sejmu pod laską „Arystydesa polskiego”, marszałka Stanisława Małachowskiego, to dni chwały Warszawy.
„owe lata szczęśliwe, gdy senat i posły
Po dniu trzeciego maja w ratuszowej sali Zgodzonego z narodem króla fetowali,
Gdy przy tańcu śpiewano: Wiwat Król kochany!
Wiwat Sejm, wiwat Naród, wiwat wszystkie Stany!”
Upojenie stolicy aktem 3 maja było bezgraniczne, lecz wypadki toczyły się szybko, oto już wkrótce zjawili się Komisarze Targowicy, tłumacząc mieszczanom, że ulegli zwodniczym podszeptom, że stare prawa były lepsze, że Ustawa Majowa wyprowadza mieszczaństwo w pole, słowem, najrychlej należy cofnąć się ze stanowiska, wytworzonego przez Konstytucję 3 maja.
Rozgoryczenie mieszczaństwa wybucha w insurekcji Kilińskiego, tego ciekawego szewca z Szerokiego Dunaju. Ambasador Igelström, posiadający 8000 ludzi, 34 armaty, dysponował i oddziałem pruskim, stojącym u bram Warszawy w 1600 ludzi i 4 działa. Ambasador liczył i na polski garnizon, lecz wojska polskie całkowicie stanęły po stronie ludności.
17 kwietnia 1794 o 4-ej rano huk armatniego wystrzału wstrząsnął powietrzem nad uśpioną Warszawą, i ten znak rozpoczął słynną „jutrznię warszawską„, a na drugi dzień wywiesiła ambasada rosyjska białą chorągiew poddania się. Mieszczaństwo triumfowało.
Ale już na jesień ciągnęła na Warszawę armia Suworowa, Fersena i Dernfelda, nastąpiło oblężenie i rzeź Pragi, o której to rzezi naoczny świadek rosyjski, pułkownik Engelhard wyznaje, że „na każdym kroku spotykać się dawali zabici i umierający różnego stanu ludzie: na brzegu rzeki piętrzyły się stosy ciał żołnierzy, cywilnych, żydów, księży, zakonników, kobiet i dzieci. Na widok tego wszystkiego serce zamierało w człowieku„.
Echo tej potwornej rzezi obiegło i wzburzyło kraj cały,
gdzie ,,…. wieśniaczki drżały,
Przypominając sobie ze łzami boleści
Rzeź Pragi, którą znały z pieśni i z powieści
9 listopada 1794 r. Suworow wjechał w mury Warszawy. Zdetronizowana Stolica żałobny całun na głowę nasunęła. Zamknęła się epoka królewskiego majestatu. Z rezydencji monarszej schodzi Warszawa do rzędu prowincjonalnych miasteczek pruskich. „Jeden dzień zaszedł z pierwszym wzięciem Warszawy“, rzekł Mickiewicz.
Liczba ludności stolicy spada z 200 000 na 66 000 głów. Najwybitniejsi ludzie, najtęższe głowy udają się na tułaczkę emigracyjną. „Życie w mieście przymarło. Lud milczał, bogatsi szukali zapomnienia w szalonej zabawie. Przoduje im sam Ks. Józef„. (Józef Siemieński).
Warszawie zostaje tylko dziedzina nauki: pracuje tu Linde nad Słownikiem Języka Polskiego. Rozmyśla Staszic, snują się poważne plany nad założeniem ośrodka pracy naukowej, a nad wszystkim cięży brutalna dłoń pruska, ta sama, co przed Bernardynami uznawała Zygmunta III za „przyrodzonego swego pana„, a, leżąc na świętej księdze Ewangelii, przysięgała starać się „o honor, godność i pożytek, tak króla, jako i Królestwa Polskiego„.
I wystarała się!
Powyższy tekst i ilustracje stanowią fragment: Warszawa; Aleksander Janowski; Wydawnictwo Polskie R. Wegner. Poznań Heliograwury (zdjęcia) wykonano w Zakładach Graficznych Biblioteki Polskiej w Bydgoszczy.